niedziela, 22 września 2013

3. My name is loneliness, part I.

Harry Styles;
Wiek - 17 lat;
Diagnoza - całkowita utrata pamięci, na wskutek urazu głowy podczas samochodowego wypadku;
Cel - cotygodniowe sesje, podczas których przewiduję częściowe przywrócenie pamięci;
Lekarz, prowadzący spotkania - dr. Malcolm Bruse;
Sesja nr. 1.

Siedziałem na, dość niewygodnym, składanym krzesełku. Posłusznie wykonałem polecenie, nazbyt pulchnej i opalonej pielęgniarki w średnim wieku. Lekarz miał mnie przyjąć za około 10 minut.
Czy to nie dziwne, że na psychologa  mówi się lekarz? Dla mnie bardzo. Lekarz kojarzy się z mężczyzną/kobietą w białym fartuchu, ze stetoskopem przewieszonym przez szyję, przechadzający się po szpitalu lub klinice. A co robi psycholog? Siedzi w swoim idealnym gabinecie, na idealnym trzecim piętrze, idealnego wieżowca w centrum idealnego Londynu, na swoim idealnym, skórzanym krześle, sprowadzanym specjalnie dla niego z idealnych Indii, ubrany w swój idealny garnitur od Mulberry, mówiąc swoim idealnym głosem, za swojego idealnego i drogiego biurka: "Witaj. Jestem psychologiem i pomogę ci rozwiązać twoje problemy", a ty masz ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że nie chcesz z nim rozmawiać o swoich problemach, gdyż psycholodzy w tym swoim idealnym świecie, nie mają problemów, nie wiedzą jak one wyglądają, a co dopiero nie wiedzą, jak mają pomóc komuś, kto je posiada.
Właśnie tak czułem się w tamtym momencie.
Wiecie...moja matka bardzo przypomina psychologa. Też jest idealna w każdym calu. A przynajmniej taka się jej wydaje. Wyciąga swoją magiczną kartę kredytową i cały świat pada jej do kolan.
"O nic się nie martw, Harry. Znalazłam ci najlepszego i, co wiąże się z tym, najdroższego lekarza w Londynie. Jest naprawdę świetny w tym co robi. Czytałam o nim wiele opinii. Wszystkie pochlebne. No i oczywiście, przejdę się razem z tobą do niego. Możesz na mnie liczyć."
Możesz na mnie liczyć. Siedzę sam, w tym małym korytarzyku, pod drzwiami z jasnego drewna, w czasie gdy moja matka jest na "służbowym wyjeździe" w Manchesterze. Ale mam pamiętać, że mogę na nią liczyć w każdej sytuacji. Oczywiście.


- Więc, Harry. Ja jestem doktor Malcolm i będę się z tobą spotykał w każdy wtorek, o godzinie 17:30, w tym gabinecie. Czy pasuje ci ta godzina?
- Obojętnie. - odparłem wpatrując się w ścianę, naprzeciwko mnie.
- Niech będzie. - zanotował coś w swoim dzienniczku. - No więc powiedz: podoba ci się Londyn?
- Nie wiem. - odparłem, nadal patrząc przed siebie.
- Słuchaj. - doktor Bruse nachylił się tak, by być bliżej mnie. - Nasza współpraca nie ułoży się zbyt dobrze, jeśli nie będziesz chciał ze mną chociażby rozmawiać, więc jeśli byś mógł, to obdarz mnie chociażby jednym spojrzeniem i zacznij pracować.
Wreszcie spojrzałem na niego.
- Niech pan teraz mnie posłucha. Pomaganie nie ma sensu, gdy osoba, której pomagamy nie chce tej pomocy.
I wyszedłem. Tak po prostu.

"Była to miłość od pierwszego wejrzenia, od ostatniego wejrzenia, od każdego, wszelkiego wejrzenia"*

7 września, 2012 rok.
Cały tydzień nie widziałem Harry'ego. Sądziłem, że może przepisał się do innej klasy i jakże byłem zaskoczony, gdy w poniedziałek, tydzień po feralnej wycieczce, pojawił się w progu klasy, równo 2 minuty przed dzwonkiem. Pierwsza była chemia, a jako że Liam nadal był chory i siedziałem sam, profesor oczywiście posadził go ze mną.
Gdybym powiedział, że nie czułem się co najmniej skrępowany, to skłamałbym z premedytacją. Między nami dało się wyczuć silne napięcie. Znajdował się tak blisko mnie. Idealny w każdym najmniejszym celu. Idealny w tych przyciasnych jeansach, idealny w lekko rozchodzącej się przy guzikach, żółto-granatowej koszuli, idealny w białych trampkach do kostki, idealny z roztrzepanymi włosami, idealny z zielonymi tęczówkami, wpatrującymi się w naszego nauczyciela, idealny z długimi palcami przerzucającymi kartki podręcznika i trzymającymi długopis. Bałem się wykonać chociażby najmniejszy ruch, gdyż mógł zniknąć. 
Na lekcji robiliśmy to, czego najbardziej się bałem. Modliłem się do Boga, abyśmy tego nie robili. Ale jednak. Grupowe doświadczenia. 
- Na waszych ławkach stoją koszyczki. Znajdziecie tam wszystkie potrzebne rzeczy. Nalejcie do trzech krystalizatorów wodę i rozlejcie na jej powierzchni olej napędowy. Zaproponujcie metodę oczyszczenia tej wody. Wykonajcie doświadczenia używając podanych środków. W koszyczkach znajdziecie między innymi kredę, płyn do naczyń, siano, trociny. Porównajcie skuteczność ich działania, a obserwacje i wnioski zanotujcie w zeszycie. Macie 30 minut. Pod koniec lekcji zostawicie mi wasze notatki. 
Siedziałem w bez ruchu przez jakieś 5 minut. Podczas gdy wszyscy pracowali, ja nie wiedziałem co robić.
- Powinniśmy zacząć pracować, jeśli nie chcemy dostać jedynek. - Harry odezwał się cicho.
- Chyba tak. - odparłem nieśmiało.
Zacząłem napełniać krystalizatory.
- Przepraszam. - Loczek odezwał się cicho - wiem, że pewnie nie chcesz ze mną siedzieć. Po prostu nie chciałem się kłócić z profesorem. - podniosłem wzrok, by na niego spojrzeć w tym samym czasie co on na mnie. Nasze oczy się spotkały i patrzyliśmy na siebie. Trwało to, dosłownie, kilka sekund, jednak wystarczająco długo by moje dłonie zaczęły się pocić, serce szybciej bić, a ciało przechodzić dreszcz.
Rozlałem odrobinę oleju na powierzchni wody w pierwszym krystalizatorze.
- Chciałem ci podziękować za płytę. - zacząłem niepewnie.
- No wiesz... - odwrócił się do mnie niemalże plecami i mówił dalej, wyraźnie ciszej - cieszę się, że ci się podoba.
- Naprawdę, nie musiałeś tego robić. - brnąłem dalej.
- Ale chciałem, okej? A teraz skończmy te doświadczenie. Im szybciej, tym lepiej.

Godzina 19:03, mój pokój, ja.
Siedziałem pod ścianą, dokładnie naprzeciwko mojego łóżka, od kiedy wróciłem ze szkoły. Nie mogłem niczego zrozumieć. Harry na lekcji był wobec mnie taki...oschły? Zimny? A może niedostępny? Cokolwiek by to nie było, zrobiło mi się przykro. Starałem się nawiązać z nim jakąkolwiek rozmowę, a on tak po prostu mnie odtrącił, jak małe dziecko, które chciało dostać na urodziny szczeniaczka, jednak po dwóch dniach już mu się to znudziło.
Mój brzuch dawał o sobie znać. Nie zjadłem nic od śniadania.
Na lunchu próbowałem odszukać Harry'ego, aby porozmawiać z nim jeszcze raz, jednak nigdzie nie mogłem go znaleźć. Na szczęście lub nieszczęście, mieliśmy dziś razem tylko chemię.
Nagle mój wzrok spoczął na gitarze, stojącej w kącie pokoju. Dawno na niej nie grałem, to fakt, jednak raczej nie zapomniałem jak się to robi.
Wziąłem ją i usiadłem w poprzednim miejscu. Przejechałem delikatnie palcami po strunach, wprawiając je w drżenie.
Nie była rozstrojona.
Postanowiłem zagrać piosenkę, którą uwielbiałem i po części, tylko ją pamiętałem.
Granie zawsze mnie uspokajało, chociaż potem odeszło jakoś w kąt.
Przepłukałem gardło i zacząłem śpiewać. Najpierw cicho, potem trochę pewniej. Słowa wylewały się ze mnie.
"There's nothing you can do that can't be done,
nothing you can sing that can't sung,
nothing you can say...
But you can learn how to play the game, it's easy"
Wstałem i zacząłem przechadzać się po pokoju, jednocześnie śpiewając.
"Nothing you can make that can't be made,
no one you can save that can't be saved,
nothing you can do...
But you can learn how to be you in time, it's easy"
Usiadłem na skraju łóżka i już niemalże szeptem dokończyłem piosenkę.
"All you need is love,
all you need is love,
all you need is love,
Love is all you need"
Zmęczony opadłem na poduszki i od razu zasnąłem. Jednak nie spałem zbyt dobrze. Nie tej nocy.

- Louis, przyszedł do ciebie kolega! Mówi, że nazywa się Harry.

***
*Vladimir Nabokow: "Lolita"
witam! przepraszam, że tak długo czekaliście, naprawdę. za to już od następnego rozdziału akcja będzie się rozkręcać.
jeśli chcecie być informowani o rozdziałach na twitterze to wchodźcie w zakładkę "informowani" i zostawcie username w komentarzu :)

piątek, 13 września 2013

2. Really new beginning.

1 września, 2012 rok. 
Nowy początek.
Dlaczego ludzie tak mówią? Tego nie wiem. Nic nie jest nowe. Gdy mieszkasz w małym miasteczku, takim jak Doncaster, nic cie nie zaskoczy. Spotykasz tych samych ludzi-bardziej i mniej lubianych. Ale ciągle tych samych. Domyślam się, że twój poziom inteligencji też nie uległ zbyt większej zmianie i uczysz się nadal na tym samym poziomie. Szkoła, tak jak stała, tak nadal stoi. W sali gimnastycznej nadal tynk odpada od ściany, a w klasie fizycznej, na przedostatniej ławce od okna, nadal są wyryte inicjały "N + O", otoczone serduszkiem, i nikt, oprócz tej pary, nie wie jak długo tam są, a już szczególnie jak długo będą. Nauczyciele- byli, są, będą. Ci sami. Czasem przyjdzie ktoś na zastępstwo, ale sporadycznie. Nic. Od tysięcy lat. Tak jakby utknąć w labiryncie bez wyjścia. 
Więc czego to ma być początek? I dlaczego akurat nowy?
Pamiętniku, wyjaśnisz mi to?

Siedziałem na ławce pod stacją benzynową. Było to wyznaczone miejsce zbiórki. Domyślam się, że większość ludzi mogła zmylić napisana wyżej data. Uczniowie, w różnym wieku, w najbardziej oddalonych od siebie zakątkach świata, dziś, pierwszego września, wyciągają z szafy białe koszule, nakładane tylko na uroczystości szkolne, ewentualnie święta, oraz czarne spodnie/spódnice i zmierzają do budynku, w którym spędzą najbliższe dziesięć miesięcy. Niektórzy zadowoleni (stanowią oni bardzo mały procent społeczeństwa, aczkolwiek nadal coś stanowią), ci którzy zmierzają niemalże wyrzuceni siłą z domu przez swoich rodziców, oraz ci, którym jest wszystko jedno (ja, oczywiście, kwalifikuję się do tej ostatniej grupy). Jednak w Doncaster jest zupełnie inaczej. Co prawda, w pierwszy dzień września spotykamy się całą klasą, jednak idziemy na wycieczkę. Nasza pani nazywa to "dniem integracyjnym". Oczywiście, wszyscy jesteśmy w tej samej klasie od podstawówki, jednak nie chcemy psuć zabawy naszej wychowawczyni. Dziś mamy iść do kina, na jakiś tam film.
Gdybym powiedział, że się cieszę, albo że przynajmniej "odpowiada mi ta propozycja" to skłamałbym. Jeśli chodzi o filmy, to jestem bardzo wybredny, a jeśli już jakiś oglądam to w samotności, co chwila go zatrzymując, aby przeanalizować wszystko, a znając moich znajomych wybiorą jakąś tandetną komedię.
No ale wracając do tematu. 
Oczywiście, na miejscu zbiórki byłem prawie godzinę wcześniej. Po prostu tak mam, że lubię być wcześnie, aniżeli miałbym przyjść spóźniony. Zaskoczyło mnie jednak to, że to nie ja byłem najwcześniej. Na, prawdopodobnie najbardziej oddalonej, ławce siedział zwrócony plecami do mnie chłopak. Wcześniej nie zwróciłem na niego zbytniej uwagi, bo sądziłem, że może czeka na autobus (obok był przystanek). Będąc w tamtej chwili najbardziej znudzonym człowiekiem na świecie, wyciągnąłem szkicownik i zacząłem rysować. Zawsze miałem go przy sobie, właśnie na takie okazje. Nie namalowałem jednak zbyt wiele, gdyż zaraz zaczęli się schodzić pierwsi uczniowie, więc go schowałem i poszedłem się z nimi przywitać. Nie jestem zbyt towarzyski, ale nakazują tego dobre maniery.
Gdy zebrali się już prawie wszyscy, szukałem w tłumie mojego przyjaciela Liama. Oczywiście, nie udało mi się to, i dopiero wtedy zauważyłem wiadomość od niego: "przepraszam, ale dziś mnie nie będzie. Czuję się potwornie. Wpadnij potem do mnie ;)".
Z rezygnacją rozejrzałem się po uczniach. Jeśli mam być szczery to, niestety lub stety, ale za nikim nie przepadałem. Po prostu wszyscy byli tacy sami. Każdy zapatrzony w siebie, szukający u innych wad i wszelkich potknięć, by móc o tym wspominać przez następną dekadę. Każdy sądzący, że jest najlepszy, najpiękniejszy, najmądrzejszy, i nie wiadomo ile jeszcze tych "naj" trzeba by wymieniać. 
Liam był inny. Znaliśmy się zaledwie 2 lata, gdyż wtedy się tu przeprowadził, ale czułem, jakbym urodził się tuż obok niego. Mieliśmy podobne poglądy na świat, słuchaliśmy podobnej muzyki, czytaliśmy, niemalże, te same książki. Oczywiście, nie byliśmy identyczni. Często mieliśmy różne zdania, co czasami prowadziło do kłótni. No i on był jedną z nielicznych osób, które wiedziały o moim sekrecie.
Gdy wreszcie przyszła nasza wychowawczyni - pani Green, odetchnąłem z ulgą. Nudziło mnie już to, że każdy stał w jakiejś grupce, rozmawiał, śmiał się, a ja sam, jedyny, siedziałem na ławce. Wstając z mojego miejsca, zauważyłem, że ten chłopak nadal siedział tam gdzie siedział, i to w tej samej pozycji. Plecami do nas. Jakby chciał się odgrodzić. I wtedy sobie przypomniałem, że pani Green wspominała coś o nowym uczniu. Siedział w samotności- tak jak ja. Postanowiłem podejść do niego i się przedstawić. Nogi same zaczęły iść w tamtym kierunku. Nawet nie zauważyłem kiedy wstrzymałem oddech. Wtedy gdy zza loków wyłonił się najpierw delikatny zarys twarzy, gdy ujrzałem idealny, jakby wyrzeźbiony, nos, czy wtedy gdy spojrzałem w jego zielone, przesączone smutkiem, oczy? Prawdopodobnie wszystko na raz. Usta same ułożyły mi się w uśmiech i wyszeptały ciche, nieśmiałe "cześć".


Przejdę trochę do przyszłości.
Następne trzy godziny spędziłem na obserwowaniu cudownego chłopaka. Dowiedziałem się jak ma na imię. Harry. Cudownie, prawda? H, jak harmonijny. Wszystko idealnie do siebie pasuje. Drobne, chude ciało, burza loków, głębokie, zielone oczy, oprawione lekko zaokrągloną twarzą. A jak atrakcyjny. Gdybyś go zobaczył, to byś zrozumiał, pamiętniczku. R jak rumiany. Gdybyś mógł ujrzeć ten słodki odcień różu, wkradający się na jego policzek, gdy na niego patrzyłem. Świat zatrzymał się w miejscu.
Całą wycieczkę poświęciłem na bliższe przyjrzenie się mu. Wydał mi się tajemniczy. Trzymał się bardziej na uboczu, a rozmawiał z kimś tylko wtedy, gdy wychowawczyni zapoznawała z klasą. Był cichy. Myślę, że dużo myśli. I wydaje się inteligentny. Urzekł mnie. 


Tak jak podejrzewałem, poszliśmy na komedię. "Beznadziejna" to za mało powiedziane. Nie trudziłem się nawet zapamiętaniem jej tytułu. Jako że kino mieści się w centrum handlowym, potem dostaliśmy wolną godzinę. Chciałem wreszcie zrobić coś innego niż bawienie się w detektywa i śledzenie Harry'ego, więc poszedłem do księgarni. Miałem w planie kupić "Dynasty" - siedemnasty  album N A J L E P S Z E G O zespołu, stąpającego po tej ziemi, czyli Kiss. Będąc w sklepie udałem się do alejki z płytami i, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu i z moim cudownym szczęściem, wpadłem prosto na Loczka. Przeklinam moje życie. A cóż on trzymał w swoich perfekcyjnych, chudych dłoniach? Wspomnianą wyżej płytę. 
- Wow, też lubisz ten zespół? - zapytałem zaskoczony.
- T...tak. - za jąkał się i znów tak słodko zarumienił.
- To chyba zbieg okoliczności, bo właśnie szukałem tej samej płyty. Gdzie one leżą? - zapytałem.
- Wiesz...to była ostatnia. - odparł nieśmiało.
- Oh... - posmutniałem. Mam nadzieję, że tego nie zauważył. - No trudno. Kupię sobie w internecie, albo poczekam aż dowiozą je.
- Nie musisz - powiedział, wyraźnie sam zaskoczony swoimi słowami. - to znaczy...jeżeli chcesz, to oddam ci moją. - znów się zarumienił. Jeżeli jeszcze raz to zrobi, to przytulę go najmocniej jak się da i nigdy nie puszczę.
- Żartujesz sobie? Ty ją znalazłeś pierwszy. Kup ją. Mi się nic nie stanie. Naprawdę. 
- Umm...to ja pójdę zapłacić. - i już go nie było.
Czy to w ogóle możliwe, że znaleźliśmy się w tym samym sklepie, w tym samym czasie, w tej samej alejce, myśląc o tej samej płycie? Nie sądzę.
A dziwniejsze było to, co zdarzyło się niecałe dziesięć minut potem.
Poszedłem do toalety, zostawiając swój plecak na półce obok zlewu. Gdy załatwiłem swoje potrzeby, wyszedłem z kabiny i myłem ręce. Zauważyłem, że nie dopiąłem plecaka, co było na mnie bardzo dziwne. Chwyciłem za zamek, a wtedy z torby, prosto na blat, wypadła płyta. Płyta Kiss. Byłem w szoku. Skąd się ona tu wzięła?
Powoli ją otworzyłem, a w środku oprócz krążka był napisany pochyłym, delikatnym, w niektórych miejscach przerwanym, jakby pisanym na szybko, pismem cytat.
Usiadłem na podłodze, opierając się o ścianę i schowałem twarz w dłoniach. Nie wiem co o tym myśleć.
"I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me"*


Gdy wreszcie nadszedł czas zbiórki, szukałem w tłumie jedynej osoby, która przychodziła mi do głowy. Która jako jedyna mogła mi podarować tę płytę.
Jednak jej nie znalazłem. 
Od wychowawczyni dowiedziałem się, że po Harry'ego przyjechała jego matka i zabrała go do domu.


Co za dzień.
Dziękuję ci Harry.
I co do tego cytatu: jestem tego stuprocentowo pewien. Tak, jak ty.

Ale czy on też jest tego pewny? I czy właśnie tak wygląda nowy początek?

***
*Kiss-I was made for loving you
jest drugi rozdział! nie wiem co o nim myśleć. mi się nawet podoba, chociaż mógłby być lepszy. ehh. dziękuję za wszystkie miłe komentarze pod jedynką. jesteście cudowni<3
jeśli ktoś chce żebym go informowała o rozdziałach, to zostawcie twittery w komentarzach :)

środa, 11 września 2013

1. Good morning, baby.

Miesiąc po wypadku.

- No, proszę. Skończone. Tak jak moja wizyta. Wreszcie ostatnia. - pielęgniarka w wieku około pięćdziesięciu lat z kawałkiem pakowała swoje rzeczy do torby. - Pewnie się cieszysz.
- Tak. Znaczy…wie pani. Uwielbiam panią, pani Clarks, ale naprawdę mam już dość szpitali, lekarzy i pielęgniarek. - uśmiechnąłem się do niej słabo.
- Rozumiem cię, skarbie. Widzę przez ile musisz przejść, a to wcale nie jest koniec.
- Tak…dziś przychodzi do mnie psycholog.
Kobieta spojrzała na mnie zdumiona.
- Myślałam, że masz już załatwionego lekarza w Londynie i będziesz do niego chodził.
- Też tak myślałem. - wzruszyłem ramionami. - mama oznajmiła mi dziś rano, że dzwonił do niej mężczyzna z kliniki i mówił, że doktor Brooke ma dla mnie coś naprawdę ważnego i istotnego w mojej…sprawie.
Pani Clarks usiadła obok mnie na kanapie i pogładziła po ramieniu.
- Nie martw się, Harry. Znam doktora Johna osobiście i jest naprawdę mądry i zna się na rzeczy. Jeżeli mówi, że to coś ważnego, to to jest naprawdę warte jego uwagi. - powiedziała pocieszającym tonem.
- Wiem, ale ja po prostu mam już dość tego, że wszyscy chcą żebym sobie przypomniał całe życie. Tak o, na pstryknięcie palcem. - wyrzuciłem ręce w górę. - każda osoba z którą rozmawiam zawsze mówi: “witam. nazywam się Suzie, jestem twoją pra-pra-pra-ciotką z Kanady, pamiętasz mnie?”, na co mam ochotę krzyknąć: “nie! Do jasnej cholery, nie pamiętam nikogo, ani niczego” - opadłem na oparcie kanapy i ukryłem twarz w dłoniach. - mam wrażenie, że ich zawiodłem. Wszyscy tego chcą. Nikt nie pyta się mnie czy dobrze się czuję, czy spałem ostatniej nocy, czy po prostu ją przepłakałem, albo czy jadłem coś przez ostatnie dwa tygodnie. Ludzie widzą tylko tą chorobę i to, że sobie z nią nie radzę. Nagle są moimi przyjaciółmi. Tacy sztucznie mili, żebym tylko miał o nich jak najlepsze zdanie. Aż się rzygać chce.
- Harry…
Nie zauważyłem kiedy moja mama weszła do salonu. Spojrzałem na nią, nadal nie wstając z kanapy. Promienie wpadające przez okno rozświetlały jej pochmurną twarz.
- No cóż, zasiedziałam się. - pani Clarks wstała z kanapy. - Będę już szła. Powodzenia w Londynie, Harry. Jesteś dużym i dzielnym chłopcem. Poradzisz sobie. - uśmiechnąłem się do niej blado. - Do widzenia, Anne. - zabrała swoją torbę ze stołu. Mama do skinęła do pani Clarks i odprowadziła ją do wyjścia. Gdy tylko trzasnęły drzwi, zaraz już siedziała obok mnie.
- Jak długo tam stałaś? - zapytałem nie szczycąc jej ani jednym spojrzeniem.
- Wystarczająco długo. - zaczęła miękko.
- Nie ładnie podsłuchiwać ludzi. - odparłem szorstko i wstałem, chcąc udać się do mojego pokoju. Mama chwyciła mnie za nadgarstek.
- Nigdzie nie idziesz. Doktor Brooke już na ciebie czeka.
Przewróciłem oczami i ruszyłem za nią do tylnego wyjścia z kuchni.
Godzinę później.
Pudełko. Dosyć spore. Skórzane. Ciekawe z jakiego zwierzęcia jest ta skóra? Nieważne. Nie interesuje mnie to zbytnio. Chyba jest stare, albo po prostu zniszczone. Mam je otworzyć? Teraz jest moje. Ale nie zawsze było. Kiedyś, przede mną, korzystał z niego ktoś inny. I to nie jakiś tam ktoś. Ten ktoś już nie żyje. A jego rodzina nie chce tego pudełka, więc ja je dostałem. Oh, przepraszam. Nie to, że jego rodzina go nie chce, tylko po prostu “tobie przyda się bardziej, Harry”. Dziękuję za pamięć o mnie. Chociaż ja was nie pamiętam.

Siedziałem na podłodze w moim pokoju. Naprzeciwko mnie stało to pudełko. Nie wiedziałem co mam z nim zrobić.
Doktor Brooke był naprawdę miły. Powiedział, że dostał to pudełko od mamy jakiegoś tam chłopaka, którego imienia oczywiście nie pamiętam. Twierdziła, że może mi pomóc.
Może powinienem sprawdzić, co rzekomo może mi jakoś pomóc?
Pudełko było raczej kufrem, zamykanym na kłódkę. Oczywiście klucz też dostałem. Na kłódce było wyryte nazwisko “Tomlinson”. Hm…chyba ta pani się tak nazywała. Powoli włożyłem klucz w dziurkę. Pasował. Delikatnie go przekręciłem, na co od razu otworzyła się kłódka, ukazując rzeczy, które były tak cenne, że musiały zostać tu ukryte. Gdy zobaczyłem co było w środku przeżyłem…zawód? Rozczarowanie? W środku były zeszyty. Dosyć grube, skórzane. Wszystkie takie same. A było ich sporo. Z boku były wciśnięte, prawdopodobnie, jakieś płyty. Bałem się cokolwiek dotknąć. To nie należało do mnie. Były czyjąś prywatnością. Nawet jeżeli ten ktoś był nieboszczykiem, to i tak były prywatną rzeczą.
Ale w czym niby miały mi pomóc?
Zdecydowałem się spojrzeć do pierwszego zeszytu. Tylko na chwilę, żeby sprawdzić co w nim było.
Na skórzanej okładce widniał napis: “Louis Tomlinson”. Gdy je przeczytałem, moje ciało przeszedł dreszcz. Nawet nie wiem czemu. Tak po prostu. Nawet jeżeli nie mogę sobie przypomnieć kim on jest, to jeżeli rozmawiałby ze mną w ostatnim czasie, tak jak miliony moich krewnych, to bym go chociaż kojarzył.
Otworzyłem pierwszą stronę. Była cała biała. Tylko na samym dole, bardzo małym druczkiem i pochyłym, wydawałoby się, kobiecym pismem, było napisane “część 3”. Powinienem znaleźć pierwszą, czy może zacząć czytać tą, aby sprawdzić o co chodzi? Ciekawość wzięła górę i wybrałem tę drugą opcję. Przewróciłem kartkę dalej. I zacząłem czytać.
13 grudnia, 2013 rok.
Drogi pamiętniku. To było cudowne. Najwspanialsze na świecie. Nigdy nie przeżyłem czegoś podobnego.
Znasz to uczucie, gdy druga osoba cie całuje, a ty chcesz żeby ta chwila trwała aż do śmierci?
Tak właśnie się czuję, gdy całuje mnie Harry.
Delikatnie przyciąga mnie do siebie, ciągnąc za moją koszulę/koszulkę/kurtkę, lub po prostu sam do mnie podchodzi/siada na mnie/kładzie się obok/na mnie. Najpierw zaczyna powoli, chcąc wyczuć, czy ja tego chcę. Jeszcze nie zrozumiał, że to jest jedna z tych rzeczy, których pragniesz bardziej niż tlen.
Potem robi się jeszcze lepiej. Harry całuje najlepiej na świecie. Jego usta są jakby stworzone do moich.
Uwielbiam gdy to robi. Jest dla mnie taki czuły i delikatny. Lubi wplątywać palce między moje włosy, całować moje obojczyki, bo mam tam łaskotki, chociaż ja tego nienawidzę, bo chce mi się śmiać i psuje romantyczny nastrój. Jednak nic nie równa się z tym, gdy szepcze mi do ucha “kocham cię”. Dwa zwykłe słowa, a ja ze szczęścia unoszę się ponad ziemię. Nigdy nie podejrzewałbym, że takie coś może wypłynąć z jego ust. To jest jak miód dla moich uszu. Chciałbym mu też to powiedzieć…wstydzę się. Wiem, że może się to wydać śmieszne, ale taka jest prawda. On mówi mi to niemalże codziennie, a ja nigdy. Oczywiście, domyśla się tego, ale mam wrażenie, że chciałby to usłyszeć. Jest skrytą i nieśmiałą osobą. To słodkie.
Pamiętniku. Chyba się zakochałem.
I kocham Harry’ego.
- Harry, co ty robisz?
To przywołało moje racjonalne myślenie. Natychmiast wstałem z podłogi i spojrzałem na stojącą w moich drzwiach matkę.
- Czy to jest te pudło, które dostałeś od doktora? - wskazała palcem na kufer.
- Tak. chciałem zobaczyć co tam jest. - odparłem.
- Pomożesz mi zanieść ostatnie kartony do samochodu? Jutro rano wyjeżdżamy.
- Jasne. Już idę.
Gdy miałem pewność, że zeszła na dół, wyjąłem zza pleców dziwny zeszyt.
Kim był Harry z tej notatki? Dlaczego on go tak kochał?
Przejechałem delikatnie palcem po napisie “Louis” na okładce.
I dlaczego mam wrażenie, że to ja jestem tym skrytym i nieśmiałym?
                                           ***
drugi prawdopodobnie pojawi się w piątek. zapraszam do komentowania :)

ZOSTAWCIE TWITTERY

Prolog

Beep, beep, beep
Mama znowu ogląda seriale o szpitalach.
Beep, beep, beep
Jeżeli zaraz nie wyłączy tego cholernego telewizora, szlag mnie trafi.
Beep, beep, beep
Dosyć. Jeżeli ja nie wstanę i nie ściszę tego ustrojstwa, to pewnie nikt tego nie zrobi.
Otworzyłem, prawdopodobnie za szybko, oczy. Oślepiło mnie jasne światło wpadające przez okno zajmujące niemalże całą ścianę. Jednak to nie było moje okno. Ściana , zresztą jak całe pomieszczenie, wydała mi się również obca. Kilka minut zajęło mi przyzwyczajenie oczu do światła. Gdy wreszcie to się stało, postanowiłem się rozejrzeć. Już na pierwszy rzut oka było wiadome, że to nie moja mała sypialnia na poddaszu. Ściany były do połowy wyłożone białymi kafelkami, a druga połowa została pomalowana na zieleń. W pokoju znajdował się tylko mały stolik stojący obok mojego łóżka, znajdujący się na ścianie naprzeciwko zlew z małą półką oraz kotara, która znajdowała się kilka metrów ode mnie i zasłaniała drugą część pokoju. Lekko prześwitywała, więc zauważyłem łóżko, stojące po drugiej stronie i, prawdopodobnie, sylwetkę osoby leżącej na nim.
Beep, beep, beep
Ah, no tak. I znalazłem źródło dźwięku, który mnie obudził.
Z trudem uniosłem dłoń na wysokość, która pozwoliłaby mi ją ujrzeć. Była niemalże cała posiniaczona i podrapana. No i byłem przyczepiony do tej piszczącej maszyny. Próbowałem sobie przypomnieć jej nazwę, jednak w mojej głowie panowała kompletna pustka. Przyjrzałem jej się dokładnie. Była srebrnego koloru, wychodziło z niej mnóstwo kabli, a na niewielkim ekranie ciągle płynęła kreska-raz w górę, a raz w dół. “No błagam, przecież pamiętasz. To jest…”. Moje rozmyślania przerwało trzaśnięcie drzwi, których wcześniej nie zauważyłem. Znajdowały się po drugiej stronie kotary, która nagle została zerwana.
- O, obudziłeś się. - kobieta w wieku około trzydziestu lat, ubrana w białą sukienkę do kolan i biały fartuszek uśmiechnęła się do mnie. - zaraz zawołam lekarza i przyjdzie do ciebie.
Nie czekając na żadną odpowiedź, odwróciła się do drugiego łóżka, które mogłem teraz doskonale zobaczyć. Było to normalne, szpitalne łóżko, całe pomalowane na biało. Nie mogłem jednak dostrzec twarzy osoby, która na nim leżała, gdyż była cała przykryta białym prześcieradłem, co mnie zaciekawiło.
Nagle do pokoju wszedł mężczyzna. Ubrany cały na czarno-w spodnie i koszulkę polo. Podszedł do pielęgniarki i szepnął jej coś na ucho, na co ona skinęła i wzięła ze stolika znajdującego się obok drugiego łóżka jakieś papiery. Mężczyzna chwycił ramę tego łoża i zaczął je powoli ciągnąć w stronę drzwi. Pielęgniarka pisała coś na kartce, mówiąc sama do siebie.
Nie zwracałem na nią, ani na to co mówi, zbytniej uwagi. Skupiłem swój wzrok na niewielkiej dziurze w suficie, gdyż wydawała mi się w tamtym momencie najciekawszą rzeczą.
Do pokoju weszła kolejna osoba, jednak niezbyt zainteresowany tym kim ona jest, ciągle wpatrywałem się w górę.
Nagle moje całe ciało przeszedł dreszcz-od kręgosłupa, po stopy. Dostałem gęsiej skórki i cały zesztywniałem.
Nawet nie wiedząc czemu.
Przeszukiwałem mój umysł w celu znalezienia odpowiedzi, jednak trafiłem na mur. Kompletna pustka.
Czy ktoś mi to wyjaśni?
Louis Tomlinson, zmarły dwudziestego kwietnia dwa tysiące trzynastego roku o godzinie jedenastej dwadzieścia pięć.