Wiek - 17 lat;
Diagnoza - całkowita utrata pamięci, na wskutek urazu głowy podczas samochodowego wypadku;
Cel - cotygodniowe sesje, podczas których przewiduję częściowe przywrócenie pamięci;
Lekarz, prowadzący spotkania - dr. Malcolm Bruse;
Sesja nr. 1.
Siedziałem na, dość niewygodnym, składanym krzesełku. Posłusznie wykonałem polecenie, nazbyt pulchnej i opalonej pielęgniarki w średnim wieku. Lekarz miał mnie przyjąć za około 10 minut.
Czy to nie dziwne, że na psychologa mówi się lekarz? Dla mnie bardzo. Lekarz kojarzy się z mężczyzną/kobietą w białym fartuchu, ze stetoskopem przewieszonym przez szyję, przechadzający się po szpitalu lub klinice. A co robi psycholog? Siedzi w swoim idealnym gabinecie, na idealnym trzecim piętrze, idealnego wieżowca w centrum idealnego Londynu, na swoim idealnym, skórzanym krześle, sprowadzanym specjalnie dla niego z idealnych Indii, ubrany w swój idealny garnitur od Mulberry, mówiąc swoim idealnym głosem, za swojego idealnego i drogiego biurka: "Witaj. Jestem psychologiem i pomogę ci rozwiązać twoje problemy", a ty masz ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że nie chcesz z nim rozmawiać o swoich problemach, gdyż psycholodzy w tym swoim idealnym świecie, nie mają problemów, nie wiedzą jak one wyglądają, a co dopiero nie wiedzą, jak mają pomóc komuś, kto je posiada.
Właśnie tak czułem się w tamtym momencie.
Wiecie...moja matka bardzo przypomina psychologa. Też jest idealna w każdym calu. A przynajmniej taka się jej wydaje. Wyciąga swoją magiczną kartę kredytową i cały świat pada jej do kolan.
"O nic się nie martw, Harry. Znalazłam ci najlepszego i, co wiąże się z tym, najdroższego lekarza w Londynie. Jest naprawdę świetny w tym co robi. Czytałam o nim wiele opinii. Wszystkie pochlebne. No i oczywiście, przejdę się razem z tobą do niego. Możesz na mnie liczyć."
Możesz na mnie liczyć. Siedzę sam, w tym małym korytarzyku, pod drzwiami z jasnego drewna, w czasie gdy moja matka jest na "służbowym wyjeździe" w Manchesterze. Ale mam pamiętać, że mogę na nią liczyć w każdej sytuacji. Oczywiście.
- Więc, Harry. Ja jestem doktor Malcolm i będę się z tobą spotykał w każdy wtorek, o godzinie 17:30, w tym gabinecie. Czy pasuje ci ta godzina?
- Obojętnie. - odparłem wpatrując się w ścianę, naprzeciwko mnie.
- Niech będzie. - zanotował coś w swoim dzienniczku. - No więc powiedz: podoba ci się Londyn?
- Nie wiem. - odparłem, nadal patrząc przed siebie.
- Słuchaj. - doktor Bruse nachylił się tak, by być bliżej mnie. - Nasza współpraca nie ułoży się zbyt dobrze, jeśli nie będziesz chciał ze mną chociażby rozmawiać, więc jeśli byś mógł, to obdarz mnie chociażby jednym spojrzeniem i zacznij pracować.
Wreszcie spojrzałem na niego.
- Niech pan teraz mnie posłucha. Pomaganie nie ma sensu, gdy osoba, której pomagamy nie chce tej pomocy.
I wyszedłem. Tak po prostu.
"Była to miłość od pierwszego wejrzenia, od ostatniego wejrzenia, od każdego, wszelkiego wejrzenia"*
7 września, 2012 rok.
Cały tydzień nie widziałem Harry'ego. Sądziłem, że może przepisał się do innej klasy i jakże byłem zaskoczony, gdy w poniedziałek, tydzień po feralnej wycieczce, pojawił się w progu klasy, równo 2 minuty przed dzwonkiem. Pierwsza była chemia, a jako że Liam nadal był chory i siedziałem sam, profesor oczywiście posadził go ze mną.
Gdybym powiedział, że nie czułem się co najmniej skrępowany, to skłamałbym z premedytacją. Między nami dało się wyczuć silne napięcie. Znajdował się tak blisko mnie. Idealny w każdym najmniejszym celu. Idealny w tych przyciasnych jeansach, idealny w lekko rozchodzącej się przy guzikach, żółto-granatowej koszuli, idealny w białych trampkach do kostki, idealny z roztrzepanymi włosami, idealny z zielonymi tęczówkami, wpatrującymi się w naszego nauczyciela, idealny z długimi palcami przerzucającymi kartki podręcznika i trzymającymi długopis. Bałem się wykonać chociażby najmniejszy ruch, gdyż mógł zniknąć.
Na lekcji robiliśmy to, czego najbardziej się bałem. Modliłem się do Boga, abyśmy tego nie robili. Ale jednak. Grupowe doświadczenia.
- Na waszych ławkach stoją koszyczki. Znajdziecie tam wszystkie potrzebne rzeczy. Nalejcie do trzech krystalizatorów wodę i rozlejcie na jej powierzchni olej napędowy. Zaproponujcie metodę oczyszczenia tej wody. Wykonajcie doświadczenia używając podanych środków. W koszyczkach znajdziecie między innymi kredę, płyn do naczyń, siano, trociny. Porównajcie skuteczność ich działania, a obserwacje i wnioski zanotujcie w zeszycie. Macie 30 minut. Pod koniec lekcji zostawicie mi wasze notatki.
Siedziałem w bez ruchu przez jakieś 5 minut. Podczas gdy wszyscy pracowali, ja nie wiedziałem co robić.
- Powinniśmy zacząć pracować, jeśli nie chcemy dostać jedynek. - Harry odezwał się cicho.
- Chyba tak. - odparłem nieśmiało.
Zacząłem napełniać krystalizatory.
- Przepraszam. - Loczek odezwał się cicho - wiem, że pewnie nie chcesz ze mną siedzieć. Po prostu nie chciałem się kłócić z profesorem. - podniosłem wzrok, by na niego spojrzeć w tym samym czasie co on na mnie. Nasze oczy się spotkały i patrzyliśmy na siebie. Trwało to, dosłownie, kilka sekund, jednak wystarczająco długo by moje dłonie zaczęły się pocić, serce szybciej bić, a ciało przechodzić dreszcz.
Rozlałem odrobinę oleju na powierzchni wody w pierwszym krystalizatorze.
- Chciałem ci podziękować za płytę. - zacząłem niepewnie.
- No wiesz... - odwrócił się do mnie niemalże plecami i mówił dalej, wyraźnie ciszej - cieszę się, że ci się podoba.
- Naprawdę, nie musiałeś tego robić. - brnąłem dalej.
- Ale chciałem, okej? A teraz skończmy te doświadczenie. Im szybciej, tym lepiej.
Godzina 19:03, mój pokój, ja.
Siedziałem pod ścianą, dokładnie naprzeciwko mojego łóżka, od kiedy wróciłem ze szkoły. Nie mogłem niczego zrozumieć. Harry na lekcji był wobec mnie taki...oschły? Zimny? A może niedostępny? Cokolwiek by to nie było, zrobiło mi się przykro. Starałem się nawiązać z nim jakąkolwiek rozmowę, a on tak po prostu mnie odtrącił, jak małe dziecko, które chciało dostać na urodziny szczeniaczka, jednak po dwóch dniach już mu się to znudziło.
Mój brzuch dawał o sobie znać. Nie zjadłem nic od śniadania.
Na lunchu próbowałem odszukać Harry'ego, aby porozmawiać z nim jeszcze raz, jednak nigdzie nie mogłem go znaleźć. Na szczęście lub nieszczęście, mieliśmy dziś razem tylko chemię.
Nagle mój wzrok spoczął na gitarze, stojącej w kącie pokoju. Dawno na niej nie grałem, to fakt, jednak raczej nie zapomniałem jak się to robi.
Wziąłem ją i usiadłem w poprzednim miejscu. Przejechałem delikatnie palcami po strunach, wprawiając je w drżenie.
Nie była rozstrojona.
Postanowiłem zagrać piosenkę, którą uwielbiałem i po części, tylko ją pamiętałem.
Granie zawsze mnie uspokajało, chociaż potem odeszło jakoś w kąt.
Przepłukałem gardło i zacząłem śpiewać. Najpierw cicho, potem trochę pewniej. Słowa wylewały się ze mnie.
"There's nothing you can do that can't be done,
nothing you can sing that can't sung,
nothing you can say...
But you can learn how to play the game, it's easy"
Wstałem i zacząłem przechadzać się po pokoju, jednocześnie śpiewając.
"Nothing you can make that can't be made,
no one you can save that can't be saved,
nothing you can do...
But you can learn how to be you in time, it's easy"
Usiadłem na skraju łóżka i już niemalże szeptem dokończyłem piosenkę.
"All you need is love,
all you need is love,
all you need is love,
Love is all you need"
Zmęczony opadłem na poduszki i od razu zasnąłem. Jednak nie spałem zbyt dobrze. Nie tej nocy.
- Louis, przyszedł do ciebie kolega! Mówi, że nazywa się Harry.
***
*Vladimir Nabokow: "Lolita"
*Vladimir Nabokow: "Lolita"
witam! przepraszam, że tak długo czekaliście, naprawdę. za to już od następnego rozdziału akcja będzie się rozkręcać.
jeśli chcecie być informowani o rozdziałach na twitterze to wchodźcie w zakładkę "informowani" i zostawcie username w komentarzu :)